Rumunia ..Rumunia...
Granicę z Węgier do Rumuni przekroczyłem 27 września. Był to piękny i słoneczny dzień. Gdy dotarłem na przejście graniczne dobiegał on już powoli do końca. To było moje pierwsze faktyczne przekroczenie granicy, ponieważ do tego czasu cały znajdowałem się na terytorium „Schengen”. Na pasie jezdni do przejścia granicznego ciągnął się długi sznur samochodów, ale szczęśliwie minąłem je wszystkie i z rowerem stanąłem tuż za pierwszym autem. Odprawa graniczna była o wiele łatwiejsza niż się spodziewałem: dwie budki do stemplowania umieszczone jedna obok drugiej. Prawie bez zadawania pytań i zbędnych odpowiedzi po około siedmiu minutach znów siedziałem na rowerze jadąc już po drugiej stronie granicy. Moim głównym celem było wydostanie się z terenu przygranicznego(gdyż te obszary są bardziej podatne na kłopoty)a następnie uzupełnienie zapasów jedzenia, paliwa do kuchenki itp. Autostrada od przejścia granicznego łączyła się z miastem Satu Mare. Na drodze panował duży ruch, wiec jazda rowerem była niebezpieczna i męcząca. Gdy dotarłem do miasta, było już prawie ciemno, zdecydowałem ze zdobędę wodę i w mieście poszukam miejsca a nocleg. Po szybkim wyszukiwaniu na mapie satelitarnej zlokalizowałem nową dzielnicę na obrzeżu miasta i tam też się udałem Znalazłem pusta działkę z napisem „na sprzedaż” pomiędzy dwoma domami z domami. Tam rozbiłem namiot i poszedłem spać. Następnego poranka zobaczyłem jak gościnni i hojni są Rumuni. Zaproponowano mi dwie filiżanki kawy od dwóch różnych sąsiadów, a także wodę i owoce na kilka dni. To było bardzo ciepłe powitanie i tego ranka pomyślałem „jakie ja mam szczęście”. Jak naprawdę niewiele potrzeba żeby docenić żucie. Dobry rower, namiot ludzka życzliwość i filiżanka dobrej kawy o poranku.

Z Satu Mare droga przez kilka dni prowadziła mnie przez małe wioski. W jednej z nich pewnego popołudnia postanowiłem uzupełnić zapasy. Niestety na moje nieszczęście nikt z personelu nie mówił po angielsku. Zajęło mi trochę czasu, aby skompletować potrzebne rzeczy. Niestety kłopotów był ciąg dalszy. Okazało się bowiem, że jak przyszło do płacenia, to nie akceptują kart kredytowych. a ja nie miałem rumuńskiej waluty. Byłem zrozpaczony zapowiadał się wieczór bez jedzenia. Całej tej sytuacji był świadkiem jeden z klientów sklepu. Wychodząc ze sklepu widziałem ze osoba ta rozmawiała ze sprzedawcą a twarze ich były zwrócone w moją stronę. Już prawie wyjeżdżałem w drogę ,kiedy ze sklepu wyszedł inny klient z torba pełną rzeczy, które wybrałem. Podając mi ja powiedział łamaną angielszczyzna “i pay” Podziękowałem mu z całego serca, chciałem dać trochę euro które miałem. Zanim cokolwiek potrafiłem więcej powiedzieć wsiadł do samochodu i odjechał. dopiero po chwili dotarło do mnie, że mam jedzenie. Wyciągając wnioski z tej sytuacji następnego dnia znalazłem bank i wybrałem trochę gotówki, żeby więcej nie znaleźć się już w takiej sytuacji.
Krajobraz Rumunii różni się od tego , który widziałem w Polsce czy Niemczech. Tutaj można było wyraźnie zobaczyć nadejście jesieni ze złotymi trawiastymi wzgórzami, które przypomniały mi izraelskie Wzgórza Golan. Widać było, że Rumunia nie jest bardzo bogatym krajem. Drogi z dość kiepską nawierzchnią asfaltu i opuszczone domy, nie należały do rzadkości w tym krajobrazie.
Po kilku dniach spędzonych na wsi dotarłem do miasta Jibau. Małe miasto, w którym szukałem gorących źródeł. Chciałem w nich złagodzić ból w moim prawym kolanie, który zaczął dokuczać mi od jakiegoś czasu. zapytałem jakąś napotkaną osobę o adres. Po kilku chwilach wspólnego szukania w internecie mężczyzna zaprosił mnie na piwo do swoich przyjaciół w pobliskim barze. Po wypiciu kilku fajnych, lokalnych piw, jeden z uczestników zaproponował mi nocleg na boisku piłkarskim, na którym zresztą pracuje. Wkrótce udaliśmy się tam razem. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się że nie spędzę kolejnej nocy w namiocie, ale będę spał pod dachem,. Boiskiem okazała się sala gimnastyczna z łazienką i prysznicem. Dla mnie był to RAJ! Kiedy gotowałem kolacje odwiedził mnie jeden z lokalnych z zapytaniem czy wszystko w porządku i czy mi czegoś nie brakuje. Ze sobą przyniósł kolejne piwo-i tak minął kolejny dzien.

Kika dni później dotarłem do Cluj-Napuca lub po prostu Cluj jak nazywają to miasto miejscowi. Cluj to bardzo ładne miasto położone w dużej dolinie w północno-zachodniej części Transylwanii. W mieście liczyłem na uzupełnienie zapasów, zakup dodatkowego sprzętu na nadchodzącą zimę oraz jakąś poradę medyczną w związku z dokuczającym bólem kolana. Udało mi się prawie wszystko zrealizować, W centrum miasta znalazłem naprawdę bardzo dobrze zaopatrzony sklep Alpine-Exp. Tam, nabyłem większość potrzebnego mi ekwipunku. Zaliczyłem też poradę medyczną(ale to już temat na innego posta). Jak wspomniałem miasto jest położone w dolinie i jest otoczone wzgórzami, więc moje wyjście z miasta szybko przerodziło się w strome podejście. Z 380 m npm do ponad 800. Po pokonaniu ponad 200m bocznymi uliczkami miasto zaczęło zmieniać się w las. Piękny, zdrowy, liściasty las, rozciągający się jak okiem sięgnąć. Podejście na szczyt było trudne- strome i wąskie. Nawigacja też nie była łatwa, ponieważ w wielu miejscach ścieżka się rozdzielała i zakręcała. Po kilku godzinach ciężkiej wspinaczki dotarłem na szczyt. Las się skończył i przed mną leżała wspaniała ,porośnięta trawą dolina.

Niebo było pełne chmur a wiatr już wiał mocno, gdy opuszczałem osłonę z drzew. Idąc wzdłuż grani natrafiłem na kilka pustych domków letniskowych, zapewne należących do mieszkańców miasta. Próbowałem zdobyć trochę wody, ale nie mogąc jej znaleźć postanowiłem zejść głębiej w dolinę. Zejście okazało się bardziej strome niż podjazdy który pokonałem w ą stronę(nawet w pewnym momencie bałem się że przelecę przez kierownicę do przodu). kilka kilometrów później natknąłem się na sztuczne jezioro, wokół którego znajdowały się budynki stanowiące centrum turystyczne. Kiedy dotarłem do kolejnej wioski, powoli robił się już zmierzch. Już zaraz w pierwszym domy, kiedy psy mocno na mnie zaczęły szczekać wyszedł właściciel. Poprosiłem o wodę, a po krótkiej rozmowie on zaproponował wspólną rozmowę i co było przyjemne świeżą kawę. Okazało się, że jest na emeryturze oraz to że przeprowadził się tutaj bo już miał dość stresującego miasta. Tu właśnie postanowił zbudować mały raj dla siebie i swoich czworonożnych przyjaciół. Ma trzy słodkie pieski, a dom…. Dom jest piękny, chyba sam wszystko robił. W tym momencie przyjechał jeszcze jego sąsiad i on również przyłączył się do naszej rozmowy. Kiedy już wychodziłem mój gospodarz podarował mi makaron oraz domowej roboty żółtą fasolę z ziołami. Dzięki tej fasoli makaron smakował wybornie, a ja podczas posiłku uświadamiałem sobie ile mam szczęścia. Możliwość rozmowy z tymi ludźmi przy kawie czy piwie, ich życzliwość i e wspaniałe krajobrazy…….. Człowiek na prawdę czuje się WOLNYM!!!!
.. a jutro , cóż dalej w drogę 🙂
Omer 11.2019